Najwyższe szczyty Madery od początku wydawały mi się nie dla mnie. Nie dość, że nie mam dużego doświadczenia w chodzeniu po górach, szczególnie jeśli chodzi o jakieś bardziej niebezpieczne szlaki niż po Dolinie Chochołowskiej, moja kondycja jest na poziomie „słabym z nadzieją na lepsze”, a na dodatek mam lęk wysokości, o którym już nie raz przekonałam się właśnie na Maderze, gdy kilka razy niespodziewanie nogi zaczęły mi się trząść i odmawiały dalszej drogi.
Słuchając opowieści innych postanowiłam, że najbardziej popularne góry: najwyższy Pico Ruivo (tłum.: Rudy Szczyt) 1862 m n.p.m. i trzeci Pico do Arieiro 1818 m n.p.m., obejrzę tylko na zdjęciach i w przewodnikach.
Na sam szczyt Pico do Arieiro można dostać się samochodem i tak właśnie robi większość turystów, którzy chcą zobaczyć ładne widoczki nie męcząc się przy tym za bardzo. Na Pico Ruivo można dojść różnymi ścieżkami: z Pico do Arieiro (3/3 trudność), z Encumeada (2/3 trudność) oraz z Achada do Teixeira (1/3 trudność). Właśnie na ten ostatni szlak zostałam zaproszona kilka dni temu. Bez strachu, bo to niecałe 3 km do szczytu i 3 km do punktu wyjścia. Do Achada do Teixeira trzeba dojechać autobusem 1,5 godziny z Funchal, a następnie 30 minut taksówką z Santany – także najlepiej jechać w grupie. Po 2 godzinach jazdy ruszyłyśmy.
Droga na szczyt poszła nam za szybko. Była dopiero 11.00, a my już po całej wycieczce, padł więc pomysł: a może na Pico do Arieiro? Ja od początku nie planowałam tego, więc nawet nie brałam takiej opcji pod uwagę, ale po kilku minutach przemyślałam swoją sytuację: kilka miesięcy na Maderze sprawiło, że górki, które pokonywałam wcześniej w godzinę z wieloma przystankami po drodze teraz nie stanowią problemu. Pomyślałam: a czemu by nie? I w tym momencie bardzo się cieszę, że moje znajome namawiały mnie tak długo, aż się przekonałam, bez tego nie uwierzyłabym w siebie.
Początek trasy wyglądał zaskakująco łatwo. Ścieżka była prosta, z barierkami. Po drodze trzeba było przejść przez przełęcz, bo łatwiejsza droga była zawalona kamieniami i zamknięta. To był pierwszy trudny moment: strome schody, nie ma się czego złapać, a za mną przepaść. Powtarzałam sobie tylko: nie patrz do tyłu. Odetchnęłam na przełęczy i wtedy zobaczyłam coś, czego nie chciałam widzieć – strome drabinki w dół. Jedno było pewne: nie przejdę drugi raz przełęczy, więc muszę iść do przodu. Tak więc przeszłam kilka drabinek, potem drewniane, prowizoryczne kładki, kilka tuneli – nawet jeden całkiem długi. Już było widać nasz cel. Przed nami jeszcze tysiące schodów, ale powoli (oczywiście nie rozglądając się za bardzo na boki) doszłyśmy na Pico do Arieiro.
Uczucie, które wypełniało mnie na końcu ścieżki ciężko opisać. Rzadko jestem z siebie dumna, ale wtedy po prostu byłam z siebie dumna. Ta ścieżka, jak na mnie, to był naprawdę wyczyn. Jeszcze się pochwalę, że przeszłyśmy ją nawet 30 minut szybciej niż polecany czas. I okazało się, że moja kondycja daje sobie radę, a nawet lęk wysokości da się ujarzmić. I chociaż wiem, że po tych górach dziennie chodzi wielu turystów, dla mnie to prawdziwy wyczyn i tego się trzymam.
Oczywiście to nie koniec tej historii. Chociaż byłyśmy zmęczone, z Pico do Arieiro nie ma żadnego środku transportu, a nieudane próby złapania stopa zmusiły nas do przejścia kolejnych 7 kilometrów do przystanku autobusowego. Półtorej godziny czekania na autobus nie brzmiało dobrze, więc zdecydowałyśmy: chodźmy na Pico Alto, czyli najwyższy szczyt Funchal. Dosłownie biegiem zrobiłyśmy kolejne 5 km, żeby jeszcze załapać się na ostatni autobus.
Podsumowując: prawie 26 kilometrów (z jednego końca wyspy aż do Funchal) zdobywając 3 szczyty po drodze.
Tej nocy dobrze się spało 🙂
Brawo! Po takich wycieczkach, az chce sie zyc 🙂
to prawda 🙂 i aż ciężko potem żyć bez nich…
Uważam że to był nie lada wyczyn. Przejście między tymi dwoma górami, dostarcza wiele adrenaliny. Gratulacje!!
Emilka zdjęcia są po prostu REWELACYJNE!!!
jak by zdjęcia nie działały
https://plus.google.com/100346349263697269803/photos
dziękuję 🙂